Czasami człowiek chce być dobry – ot tak, po prostu. Czuje się spełniony kiedy komuś pomoże albo zrobi coś miłego. Bywa i tak, że wizja dwudziestu czekolad, jaką roztacza przed potencjalnym dawcą punkt krwiodawstwa jest niezwykle kusząca.
Czeka cię stresujący dzień w pracy/ szkole? Wystarczy, że oddasz 450 ml własnej krwi i cały ten burdel z marszu masz z głowy. Umilisz sobie dzień, a przy okazji pomożesz komuś w potrzebie – czyż to nie cudowne?
Takie oto myśli przelatywały przez mą głowę owego sądnego dnia, ale najlepsze miało dopiero się wydarzyć.
REJESTRACJA
Nie jest ona tak szybka i łatwa jak zdawać by się mogło. W kolejce po spokój i czekolady ustawiło się bowiem dość pokaźne grono. Stoję na końcu kolejki i czekam cierpliwie. W końcu jestem przy okienku, za którym widzę otyłą panią około pięćdziesiątki, która w jednej dłoni trzyma długopis, a w drugiej nadgryzionego pączka. Znudzonym głosem pyta:
– Imię i nazwisko?
Odpowiadam, dostaję do wypełnienia czterostronicową kartę na temat mojego zdrowia. Pytania o ciążę, białaczkę i tatuaże. W połowie nie wiem o co chodzi więc zdaje się na swoją intuicję i wychodzi mi ( w moim mniemaniu), że oto jestem idealnym kandydatem do oddania swojej jakże zdrowej, rzadkiej i cennej grupy krwi.
Mój zachwyt nad sobą przerywa pielęgniarka, która patrzy na mnie pobłażliwym wzrokiem i pyta:
– A 50 kilo to my ważymy?
– Ważymy! – odpowiadam z mocą i pełnym przekonaniem
– A to lekarz sprawdzi – odpowiada mi.
LEKARZ
Wchodzę do gabinetu, który czasy swojej świetności przeżywał w epoce Gierka. Na białych ścianach wisi zasuszona paprotka, na podłodze skromny parawan , a obok niego drewniane biurko. Za nim siedzi na oko sześćdziesięcioletni lekarz, który pisze coś w dużym zeszycie. Obok zeszytu, wciśnięty pomiędzy książki stoi ciśnieniomierz. Nie wygląda na często używany.
– Wszystko dobrze? Ciśnienie dobre?
– A no, dobre.
– To zważyć się.
Rozglądam się. Staroświecka waga stoi w drugim końcu pokoju. Podchodzę i staje na niej. 48,5 kg – tyle widzę w okienku. Kto by się przejmował brakującym 1,5 kilograma.
– Waga dobra?
– Dobra.
– Umyć zgięcia łokciowe i zapraszam do pielęgniarek.
POKÓJ POBRAŃ
Wychodzę ze zwycięską miną Sherlocka Holmesa i kieruje się do pokoju pobrań. Siedzi tam ta sama pielęgniarka i patrzy na mnie z niedowierzaniem pomieszanym z rozbawieniem.
– Proszę się położyć, zaraz wykonam wkłucie.
Wkłuwa się sprawnie, do ręki dostaje gumową piłeczkę, którą mam co jakiś czas ściskać. Na ekranie pokazuje się ile krwi już ze mnie wyszło.
14ml, 19ml, 21ml…
W takim tempie to będę siedzieć tu do wieczora. A uwierzcie, nie jest fajnie siedzieć tak długą ze szpiczastą igłą wbitą w rękę. Postanawiam wobec tego przyspieszyć bieg wydarzeń i zaczynam szybko ściskać w dłoni piłeczkę, patrząc przy tym na ekran.
56ml,89ml,123ml…
Yeah! Ja to jednak jestem.
Nagle mam ciemność przed oczami i tracę na chwilę świadomość. Po chwili dochodzę do siebie i stwierdzam, że trwanie z igłą w ręce wcale nie jest takie straszne. Piłeczkę wyrzucam.
W takim momencie dobrze jest pomyśleć sobie o czymś przyjemnym albo całkiem niezwiązanym z fizjologią człowieka. Niedobrze natomiast myśleć o trakcie żylnym i o tym jak właśnie przez nasz organizm intensywnie wypływa ciemnoczerwony płyn. Możecie zgadnąć o czym myślałam ja.
W końcu zeszłam z fotela i po otrzymaniu wpisu do książeczki, poszłam do automatu napić się kawy i zjeść drożdżówkę. Usiadłam na ławce obok punktu pobrań i jedząc zaczęłam obserwować grupkę dzieciaków, która właśnie słuchała wykładu ratownika medycznego na temat pierwszej pomocy.
– No i wiecie, człowiek kiedy straci dużo krwi narażony jest na poważne zaburzenia, niejednokrotnie nieodwracalne…
Potem nie pamiętam nic. Jedynie to, że ratownik mierzył mi ciśnienie i mówił coś o praktycznym wykorzystaniu pierwszej pomocy w nagłych sytuacjach.
Wiecie co? Mimo tego pewnie jeszcze kiedyś pójdę oddać krew. Mają naprawdę dobre czekolady, a ten ratownik miał całkiem niezłe oczy.
Byliście kiedyś oddawać krew?
Jakie macie wspomnienia? 😀